Recenzja: Katatonia „City Burials”

Gatunek: progressive rock / metal
Rok: 2020

Ciężka sprawa z tą Katatonią – nigdy nie potrafię przewidzieć, czy ich następna płyta będzie hitem, czy porażką. Kilka pozycji z katalogu grupy to prawdziwe złoto – od czasu do czasu robię sobie sesje z Tonight’s Decision, Dead End Kings, Viva Emptiness (zwłaszcza po niedawnej reedycji), The Great Cold Distance, lub The Fall Of Hearts i za każdym razem utwierdzam się w przekonaniu, że cholera, to są świetne krążki! Z drugiej strony, nigdy, mimo wielu podejść, nie przekonałem się do pozostałych. Zwiastujące City Burials single odsłaniały dwa, spójne w wizji, lecz odmienne w strukturze oblicza sztuki zespołu, i jako takim, udało im się mnie zaciekawić. W związku z tym, i biorąc pod uwagę fakt, że bardzo podobał mi się poprzedni album Szwedów, na całość materiału czekałem z niecierpliwością. Oto więc jesteśmy, prawie miesiąc po premierze; krążek wielokrotnie przesłuchany w tę i z powrotem, a jakie są wrażenia?

Gdzieś na etapie Night Is The New Day Katatonia obrała kurs ku wysublimowanym salonom melancholijnego progresywnego rocka á la współczesna Anathema czy Antimatter, a z poprzednim krążkiem ostatecznie, wygodnie się w tychże usadowiła. Przy okazji City Burials panowie eksplorują dalej to stylistyczne otoczenie, uzbrojeni w ten sam arsenał środków co poprzednio, pozwalając sobie na pewną estetyczną modyfikację, a mianowicie odważniejsze operowanie elektroniką. Poza tym, podobnie jak dotychczas, na płycie znajduje się zestaw dość zwięzłych jak na około-progową produkcję piosenek, rozpisanych jednak na szereg zakrętów i przełamań, skutecznie urozmaicających krajobraz wpisany w ich ogólne, zwrotkowo-refrenowe ramy.

Żeby dobrze robić taką muzykę, trzeba mieć sporo do powiedzenia, w innym wypadku łatwo popaść w bezcelowe meandrowanie, lub skutecznie uśpić słuchacza. Katatonia bez wątpienia posiada odpowiednie doświadczenie i warsztat, by nagrywać barwne, dopracowane do najdrobniejszych szczegółów produkcje, ale tym razem, niestety, nie udało im się w pełni tego potencjału wykorzystać i rzucić na stół menu pełnego angażujących kompozycji. Wydawać by się mogło, że do szczęścia nie potrzeba wiele – Jonas Renkse z biegiem lat tak fantastycznie wyszlifował swój śpiew, że samodzielnie potrafi wywindować dowolny numer wysoko ponad przeciętność, tym bardziej więc, w połączeniu z instrumentalnym profesjonalizmem Andersa Nyströma, wszystko powinno śmigać. City Burials jednak rozczarowuje.

W pierwszym kwadransie płyty znajdziemy kilka całkiem dobrych kawałków. Rozrywkowy gitarowy rock Behind The Blood, choć nie dorównuje największym osiągnięciom zespołu (nawet na Fall Of Hearts stałby najwyżej w drugim szeregu), cieszy motoryką i wokalnymi haczykami. Przypominający ostatnie dokonania Ulver Lacquer potrafi solidnie chwycić za serce – czaruje genialnie zaśpiewanymi melodiami, w towarzystwie jedynie elektronicznego podkładu – i jako taki stanowi mój ulubiony numer w zestawie; Rein natomiast, za co jestem mu ogromnie wdzięczny, w gniotącym, dołującym refrenie przenosi mnie do wspaniałych czasów The Great Cold Distance. Kolejny, Winter Of Our Passing, wciąż jeszcze daje radę dzięki dynamicznym, przebojowym zwrotkom i mocnemu klawiszowemu podszyciu, nawet jeśli brak mu jakiejś mocnej, pozostającej w głowie puenty.

Później, kiedy miniemy przesłodzoną balladkę Vanishers, ku mojemu rozczarowaniu, utwory zaczynają być coraz słabsze. City Glaciers nie robi kompletnie nic ciekawego poza pławieniem się w ciągle tej samej atmosferze i standardowych aranżacjach. Podobnie Flicker, choć ten oferuje przynajmniej mocny refren. Lachesis to oszczędna miniatura, która w innym otoczeniu stanowiłaby ciekawą zmianę nastroju, ale usadowiona na środku mielizny jest po prostu pomijalna. Na koniec dostajemy jeszcze powrót do odrobinę intensywniejszych dźwięków w postaci prowadzonego lekko Toolowym riffem Neon Epitaph oraz bujający Untrodden, natomiast limitowaną edycję krążka zamyka ciężki, acz też mało porywający Fighters. W poczet niezbyt interesujących pozycji wpisuje się również otwierający krążek Heart Set To Divide.

To nie tak, że materiał zawarty na City Burials jest tragiczny – każdy z utworów potrafi przynajmniej na chwilę przykuć uwagę. Całość, oczywiście, zdobią doskonałe wokale, a bogata faktura muzyki i jej niezmiennie piękna atmosfera, działają co najmniej magnetycznie. Ktoś, kto tak jak ja, przykłada uwagę do wydania fizycznego formatu albumu, na pewno doceni też niepokojącą okładkę, uzupełnioną kilkoma naprawdę świetnymi, klimatycznymi fotkami w książeczce. Problem w tym, że po niespełna dwóch kwadransach, opakowana w te ciuszki substancja przestaje ekscytować. Z pewnością silniej emocjonalnie związanym ze sztuką Katatonii fanom album przyniesie więcej satysfakcji, dla mnie jednak jest to dołek, na wydobycie z którego zasługuje najwyżej kilka kompozycji. To trochę za mało jak na niemal godzinne wydawnictwo, i to autorstwa tak zasłużonego składu.

Werdykt:

3stars_bl_sm

Reklama

Jedna myśl w temacie “Recenzja: Katatonia „City Burials”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s