Ciąg wrażeń towarzyszących obcowaniu z muzyką Londyńskiego Maxdmyz jest doprawdy zaskakujący. Pierwsze spojrzenie na miksującą Leonarda Da Vinci z H.R. Gigerem okładkę sugeruje zawartość z okolic Fear Factory, lub – z naszego podwórka – Thy Disease. Wbrew tym prognozom, po odpaleniu pierwszego kawałka dostajemy na twarz muskularne, tradycyjne riffowanie, posadowione na ciężkiej podwalinie garów i grzmiącego basu, nasuwające momentalnie skojarzenia z ostatnimi płytami thrashowych legend – Anthrax i Flotsam & Jetsam, albo amerykańskim heavy metalem w stylu Helstar, a na deser klasyczne, bardzo ładne zresztą, solo…
