Gatunek: stoner rock
Rok: 2020
Żaden ze mnie ekspert, albo wielki fan stonera, toteż rzadko podejmuję się recenzowania albumów z tej szufladki. Inna sprawa, że akurat All Them Witches stoją wysoko na liście moich muzycznych bohaterów, a ich dokonania śledzę od kiedy w moim odtwarzaczu zagościł Dying Surfer Meets His Maker. Chłopaki wybornie mieszają pachnącą Doorsami zmierzchającą, stepowo-autostradową przestrzeń, oraz łagodną psychodelię spod znaku Pink Floyd z bluesem i hard rockowym żwirem, nie wpadając przy tym w bagienko tradycyjnej stonerowej monotonii i utrzymując wystarczająco dużo pazura, by nie wylecieć zupełnie poza obszar ostrego grania. Nie zapominają również, że atrakcyjna piosenka zawsze wygrywa, a z drugiej strony, że atrakcyjna piosenka absolutnie nie musi być prosta, łatwa, ani przewidywalna.
Nie można powiedzieć, żeby na przestrzeni paru lat funkcjonowania All Them Witches ich muzyka przeszła jakąś szczególną ewolucję. Skoncentrowany na klimacie Dying Surfer… wydaje się z perspektywy czasu wyjątkowy, kolejne albumy idą bowiem, podobnie jak starsze, w bardziej klasycznie hard rockowym kierunku. Przy okazji Nothing As The Ideal nic się w tym zakresie nie zmienia. Brzmieniowo album trzyma się stylu Sleeping Through The War i ATW, gdzie spokojniejsze segmenty pełnią równie ważną rolę, co mięsiste wjazdy nafuzzowanych gitar i brudnego, blues rockowego hałasu, ale sprawia wrażenie nieco lepiej zrównoważonego pod względem kompozycyjnym. Nie zrozumcie mnie źle, ATW to świetna płyta, ale niektóre kawałki trochę się wlokły, nawet jeśli oparte były na zajebistych patentach. Jeśli ktoś, podobnie jak ja, uważał, że Harvest Feast i Rob’s Dream smęciły nieco za długo, zaś Fishbelly 86 Onions i 1st vs. 2nd odrobinę zbyt uporczywie pałowały zapętlonymi (skądinąd naprawdę dobrymi!) riffami, to powinien ucieszyć się na wieść, że nagrywając zeszłoroczny materiał Wiedźmy zauważalnie przycięły taśmę.
Dzięki temu toczące się niczym ciężarówki po międzystanowej Lights Out i 41 oraz iskrzący, praktycznie heavymetalowy Enemy Of My Enemy zyskują przebojowy, zaraźliwy charakter, a fantastyczny, kontynuujący wątek wilczycy Children Of Coyote Woman, zostawia przyjemne uczucie niedosytu, które każe włączać go jeszcze raz i jeszcze raz. Takie towarzystwo pozwala tym bardziej, bez znużenia, cieszyć się dwiema obecnymi na krążku rozbudowanymi formami, a mianowicie See You Next Fall i Rats In Ruin. Pierwsza z nich wplata tradycyjnie piosenkową treść pomiędzy stonerowe jamy, z jazgoczącymi meandrami gitary oraz świetną jazzową plątaniną perkusji w końcówce, druga natomiast niespiesznie rozkręca się, od delikatnego wstępu do epickiego, emocjonalnego finału, który w wielkim stylu wieńczy album. Całość, jak to w przypadku All Them Witches bywa, podana została w perfekcyjnym, naturalnym brzmieniu, które przy odsłuchu na porządnych słuchawkach, robi imponujące wrażenie.
Nothing As The Ideal to bardzo dobra i równa płyta. Doskonale mi się tych kawałków słucha i, w ostatecznym rozrachunku, dzięki właściwemu balansowi składników, lepiej ją przyswajam od deski do deski niż ATW oraz Sleeping Through The War. Gdybym miał wskazać jakieś niedostatki, to przy wszystkich zaletach, brak jej nieco tego efektu wow, który potrafi wywołać kilka wybitnych kawałków z historii składu. Patrząc w ten sposób, szkoda że Amerykanie poprzestali na szlifowaniu warsztatu i nie udało im się znaleźć jakiegoś świeżego rozwiązania, czegoś, co sprawiłoby, że nowy materiał wyróżniłby się na tle ich dyskografii. Pod tym względem, Lightning Through The Door (jako ten przełomowy), Dying Surfer… (jako ten wizjonerski) i ATW (jako ten pazurzasty) wciąż królują. Tym niemniej, fanom, którzy lubią All Them Witches takich, jakimi są, Nothing As The Ideal z pewnością sprawi masę radości, jako i mnie nieustannie sprawia.
Werdykt: 4/5
