Gatunek: thrash / heavy metal / groove / industrial
Rok: 2020
Ciąg wrażeń towarzyszących obcowaniu z muzyką londyńskiego Maxdmyz jest doprawdy zaskakujący. Pierwsze spojrzenie na miksującą Leonarda Da Vinci z H.R. Gigerem okładkę sugeruje zawartość z okolic Fear Factory, lub – z naszego podwórka – Thy Disease. Wbrew tym prognozom, po odpaleniu pierwszego kawałka dostajemy na twarz muskularne, tradycyjne riffowanie, posadowione na ciężkiej podwalinie garów i grzmiącego basu, nasuwające momentalnie skojarzenia z ostatnimi płytami thrashowych legend – Anthrax i Flotsam & Jetsam, albo amerykańskim heavy metalem w stylu Helstar, a na deser klasyczne, bardzo ładne zresztą, solo. Dla odmiany, następujące po nim utwór tytułowy i My State, przynoszą w dużej mierze nisko strojone, gniotące groovy i niemal deathową robotę wioślarską, a w miejscu solówki, w pierwszym przypadku masywny breakdown, a w drugim, klimatyczne zwolnienie i podniosły finał. Te dwa fronty – nazwijmy je „tradycyjny” i „nowoczesny” – ścierają się na Anatomy Of Power niemal nieustannie, wymieniając ciosy w ramach kolejnych kompozycji.
Prawdziwą niespodziankę przynosi jednak wokal – w pierwszej zwrotce otwierającego stawkę Another Dead Son zaskakujący wręcz grunge’owym, miękkim feelingiem. Ta początkowo zbijająca z tropu, ale jakże charakterystyczna formuła, dość szybko ustępuje miejsca wysokiemu, siłowemu, heavy metalowemu śpiewowi, by powracać okazjonalnie, na przykład w delikatnych sekcjach Slip Away (nawiasem mówiąc, opatrzonego dobrym, epickim zwieńczeniem) i zwrotkach Play Dead. Anatomy Of Power w tej warstwie przypomina nieco dokonania Blaze’a Bayleya, lecz w bardziej nieokiełznanym, niekontrolowanym wydaniu. Muzycznemu krajobrazowi albumu futurystyczny rys nadają szczodrze stosowane elektroniczne plamy i efekty, czasem utrzymane w symfonicznym duchu gotyku sprzed dwóch dekad, innym razem, jak na przykład w Death To The Nations, wiszące nad głową niczym ciężkie cyfrowe chmury, nawiane wprost z Fabryki Strachu, tudzież, choćby w środkowych partiach Another Dead Son hałasujące jak oszalałe syreny alarmowe w elektrowni jądrowej na 30 sekund przed stopieniem rdzenia.
Kontrowersyjnym elementem układanki są wspomniane podniosłe, heavy metalowe partie śpiewu, stanowiące wokalne danie główne na Anatomy Of Power. Pietro Valente ma bowiem tendencje do przeszarżowania i wędrowania na wysokie rejestry, gdzie sobie nie radzi. Poza tym, generalnie, zdarzają mu się ekscentryczne rozjazdy i fałsze, czasem, jak w końcówce My State lub wersach otwierających numer tytułowy, zupełnie nieakceptowalne. Na domiar złego, zaaplikowany w Hertz Studio sterylny, syntetyczny miks niezwykle te wpadki eksponuje. Nawiasem mówiąc, dla mnie osobiście również podwórkowe krzyki i quasi-growle pozostają trudne do zniesienia. Z jednej strony ta schizofrenia i niedoszlifowanie bywają denerwujące i robią krecią robotę niemal w każdym kawałku, z drugiej jednak nadają muzyce pewnego nieokrzesanego, bezpośredniego temperamentu, który – podejrzewam – bardziej dopracowane partie mogłyby stępić. Trzeba też przyznać, że barwa głosu frontmana jest całkiem charakterystyczna i gdyby wziąć jego linie trochę w karby i wyciąć nieudane ozdobniki, moglibyśmy otrzymać naprawdę potężne, unikatowe wokale.
Mieszanka powstała z fuzji wszystkich składników sztuki Maxdmyz brzmi jak ścieżka dźwiękowa do ulicznej rebelii w realiach panowania Skynetu – z butelkami z benzyną fruwającymi w kierunku monitorujących tłum dronów, płonącymi samochodami i patrolującymi okolicę cyborgami. Mimo, że obecnie jeszcze pełna zadziorów, niedopasowanych połączeń i nieoszlifowanych, powodujących zgrzytanie zębami kantów, ma w sobie coś oryginalnego i niecodziennego – śmiałą artystyczną wizję oraz ducha nieskrępowanej, lekceważącej gatunkowe bariery kreatywności. Poza tym, nie da się ukryć, że oferuje sporo staroszkolnego, kojarzącego się z latami 90. ubiegłego wieku kopa, który choć aktualnie dość niemodny, zwłaszcza na koncertach musi dawać masę radochy, a przynajmniej gwarancję, że nikt nie będzie ziewał z nudów. Wyobrażam sobie też, na podstawie prezentowanej na krążku charyzmy i energii, że frontman, jakkolwiek zebrał tu cięgi za techniczne niedostatki, na scenie może okazać się prawdziwym zwierzęciem. Premiera albumu zapowiedziana jest na 15 maja. Jeśli ktoś nie obawia się wokalnych ekscesów i nie gardzi ciężką muzą sprzed renesansu analogowego, ekologicznego grania, może spokojnie sprawdzić co w Autonomy Of Power piszczy. Ja mam póki co mieszane uczucia, ale potencjał jest, więc z zaciekawieniem czekam na dalszy rozwój wypadków.
Werdykt: 2,5/5