Można przyjąć założenie, że opakowanie, w jakim wydaje się muzykę nie ma większego znaczenia. Choć trudno takiemu podejściu cokolwiek zarzucić, osobiście bardzo lubię jak album zdobi dobry obraz, który wpisuje się w styl wydawnictwa, bądź nawet w jakimś stopniu potrafi zmienić jego percepcję. Intrygująca okładka może wręcz sprawić, że z większym zainteresowaniem podchodzę do zawartości płyty – zazwyczaj stanowi w końcu jakąś tam wizytówkę estetycznego wyczucia jego autorów. Z drugiej strony paskudna poligrafia, o ile nie skreśla samej muzyki, na pewno może spowodować, że powstrzymam się od wydania kasy na fizyczne wydanie opakowanego w nią krążka (patrz całkiem przecież niedawny Running Wild „Shadowmaker”).
No, ale nie chodzi o pisanie rozprawek. Po prostu mam ochotę podzielić się kilkoma frontami z ostatnich miesięcy, które uważam za wyjątkowo udane. Oto one (luźna selekcja, oczywiście subiektywna i w żadnym wypadku nie wyczerpująca):